Uwagi osobiste

2014-09-03 17:40

 

Kilka tysięcy notek w różnych miejscach blogosfery upoważnia mnie do twierdzenia, że jestem blogerem. W miejscach różnych co do składu socjalnego społeczności, światopoglądu, opcji politycznych i ideowych.

Mam taką osobistą wadę charakteru, że kiedy wszystkie kury biegną w jedną stronę – to ja zastanawiam się najpierw, o co chodzi. Tracę na tym podwójnie: jeśli chodziło o frukty, to nie zdążę, a do tego sam fakt, że nie wyrażam entuzjazmu, choć „wszyscy wyrażają” – czyni mnie podejrzanym.

Najczęstsze podejrzenia, na jakie napotykam w blogosferze, to:

  1. Jestem rosyjskim (czytaj: komunistycznym) agentem wpływu, prawdopodobnie płatnym;
  2. Jestem bezbożnikiem, wrogim wobec Kościoła, szukającym okazji, by mu dopiec;
  3. Jestem frustratem, który swoje życiowe niepowodzenia zrzuca na karb dojrzewającej demokracji i rynku;
  4. Jestem Janem Hartmanem, aktywnym żydem, człowiekiem Twojego Ruchu, profesorem z Krakowa;
  5. Jestem mądrującym głupcem udającym filozofa;

Reaguję różnie, zależnie od nastroju. Nie jestem politykiem, choć mam się za znawcę polityki, osobiście też znam (z dawnych i obecnych czasów) wielu polityków z pierwszych stron. Mam też w życiu epizod „znajomości” z Putinem, który wtedy był zastępcą Anatolija Sobczaka w Leningradzie-Peterburgu (o jego życiorysie i rzeczywistym środowisku dowiedziałem się z mediów, kiedy został szefem FSB). Rozmawiałem z nim o biznesach w „obłasti” leningradzkiej.

Wychowałem się jako potomek repatriantów z Wileńszczyzny i Lwowszczyzny, w PGR-owskim sadzie-ogrodnictwie.

Moje „pochodzenie” najbardziej wolę opisywać jako „harcerskie” (oczywiście, w latach 60/70-tych było to „reżimowe” ZHP), na studiach zaś byłem aktywny w (s)ZSP, głównie w ruchu kół naukowych, konferencji, wydawnictw, choć zdarzały się funkcje w innych „pionach”. Stąd znajomość (dobra znajomość, nie mam powodu do skrępowania) z licznymi ludźmi ze środowiska Ordynackiej, z jej szefem włącznie.

Ani harcerstwo, ani studia, ani ZSP, ani Ordynacka – nie są środowiskami, od których oczekiwałem kumoterskiego, nomenklaturowego wsparcia. Mam podstawy przypuszczać, że nawet gdybym takiego wsparcia oczekiwał – nie dostałbym. Ale nie oczekiwałem.

W dorosłym życiu zasmakowałem przedsiębiorczości (zakończonej bankructwem i wyrokiem za „niedopatrzenia”, a komornicy snują się do dziś), lewicowości (stąd świetnie znam się z Ikonowiczem), ludowości (z Piechocińskim znam się jeszcze z SGPiS, a potem z mojej pracy w TAU), związkowości (tej OPZZ-towskiej: współkierowałem stowarzyszeniem przedsiębiorców OTIG Promotor). W młodości byłem animatorem ruchu naukowego, ruchu turystycznego, ruchu artystycznego. Nie narzekam, mam drobne sukcesy na koncie (np. pierwsze trzy płatne koncerty Oddziału Zamkniętego – to moje dzieło).

Mimo rozmaitych kolei losu nigdy nie zaprzestałem pracy – hmmm… - intelektualnej. To jest moje wielkie wyzwanie. Ale nie ma kto drukować moich książek.

Mój autorski koncept Uniwersum byłby pusty i miałki, gdyby nie było w nim miejsca dla Boga (definiuję go sobie jako „Wszystko Co Jest”, całkiem możliwe, że błądzę).

Podjąłem w życiu kilkanaście dużych i kilkadziesiąt mniejszych przedsięwzięć społecznych, większość z nich moja autorska, nie wszystkie skończyły na formach dojrzałych-spełnionych.

Od dwudziestu lat działam w najszerzej pojętym obszarze funduszy pomocowych (np. unijnych), a w czasie wolnym inspiracje intelektualne czerpię od „otrytczyków” i wybitnych inteligentów, żyjących i tych „minionych”. Cenią sobie krótki epizod w Studio Opinii, z której to redakcji odszedłem na własne zyczenie. Czytam rocznie ok. 10 książek i studiuję ok. 20 poważnych publikacji naukowych. Sam piszę.

Miejscem na ziemi, w którym chciałbym wylądować na starość, jest Krym albo Azja Centralna. Oczywiście, jestem stuprocentowym Polakiem i najsilniejsze korzenie wiążą mnie z Ziemią Lęborską, ale gdybym miał wybór…

Rosję i kraje byłego ZSRR zjeździłem wzdłuż i wszerz, od Bałtyku po Morze Ochockie. Zajęło mi to wiele lat, poświęciłem na to wiele własnych zasobów. To ziemia trudna do pojęcia, ale ujmująca.

Organizacja partyjna SGPiS w czasach 1980-81 miała mnie za łobuza niepewnego ideowo i odrzuciła, po wcześniejszej próbie przysposobienia.

Nigdy w życiu nie wziąłem pieniędzy za donoszenie czy robotę agenturalną, dla polskich czy zagranicznych służb. Ale jeśli ktoś brał czy bierze – niech ma, jego sprawa. Jako człowiek aktywny publicznie znam niemałą grupkę ludzi jakoś tam związanych z tajnościami. I co, mam ich pozabijać czy co?

Narobiłem w życiu mnóstwo błędów, niektóre dojmująco wstydliwe: dlatego mam wyrozumiałość dla błądzących, choć kiedyś byłem pryncypialny. Ze względu na to, że PRL i RP oszukały mnie zarówno na wielkie pieniądze, jak też wpłynęły fatalnie na mój życiorys – stopniowo z propaństwowca stałem się dysydentem. Nie ma to nic wspólnego z jakąkolwiek ideologią: jestem krytykiem fenomenu Państwa.

Wszystko to – powyżej – piszę do ludzi złej woli, którzy żyją w blogosferze wyłącznie dla dźgania ludzi i ich starań, albo świetnie się takimi działaniami bawią. Ich robota od czasu do czasu mnie dotyka, niekiedy boleśnie. Jako, że starzeję się ekspresowo (w ciągu roku lekko siwiejąca czupryna stała się siwa do imentu) – może się okazać, że „się odwinę” w jakiś nieoczekiwany sposób.

Uprzejmie proszę internautów, by zachowali umiar „domyślając” się moich „wstydliwych sekretów”, zwłaszcza na tle mojego stosunku do Rosji, Ameryki, Europy, Kościoła, Socjalizmu, PRL-u i podobnych spraw. Zwłaszcza tych internautów, którzy urodzili się już po tym, jak skończyłem 40-stkę. Bośmy po prostu z innych światów: ani lepsi, ani gorsi od siebie, po prostu inni.

 

Jan Herman